2015-06-17

Juul...poddaję się


Zmiana? Całkowita, choć prawie niezauważalna, takie przesunięcie o milimetr, ale milimetr, który wszystko zmienia. Jak nadejście jesieni, kiedy jest jeszcze lato, ale już nastąpiła zmiana i już czuć tę nutkę.
Trudno to opisać, poddaję się, bo jak to oddzielić od wszystkiego?
Od pilatesu, na który zaczęłam chodzić regularnie i przestałam się tak bardzo garbić, patrzę do przodu, prostuję się...To tak wpływa na wszystko! Jestem bardziej rozciągnięta, elastyczna, silniejsza... na wszystkich poziomach.
Jak to - czyli kurs - oddzielić od tysięcy godzin przegadanych z Tamarą na temat Juula, dzieci, poczucia własnej wartości...itd?
Jak to oddzielić od bycia mamą trójki dzieci?
Od terapii.
Od pogody na dziś.
Od miłości.
Hahahaha.
To co widzę dziś, to to, że dostałam potężną dawkę WIEDZY z zakresu człowieka ("psychologia humanistyczna"), świetnie zobrazowanej i sensownie ułożonej. Zrozumiałej, głębokiej, zmieniającej całą perspektywę. Na to co było i na to co jest. Nie wiem JAK... prowadząca kurs Dusanka, powiedziała, że to nie terapia, ale może mieć skutek terapeutyczny. No i tak. Czuję się bardziej samodzielna, osobna, tam gdzie są podziały - widzę, że ich nie ma. Tam gdzie są konflikty, czekam co dobrego z nich wyniknie. Trudniej mi osądzać, karać, ganić. Także siebie. Zapamiętałam przykazanie traktowania siebie poważnie (zabrałam się za gruntowne badania lekarskie na przykład!) i bycia dla siebie łagodną. Najpierw ja. Kiedy moje potrzeby są zaspokojone, mogę dawać. I daję chętnie.
Doświadczyłam też poprzez to, jaka JEST Dusanka, jak można być z innymi - pozostając sobą, być w kontakcie, osłaniać się i odsłaniać, potykać, pokazywać siłę - człowieczeństwo. Jak można mówić NIE, które ma jakość TAK. Nigdy tam mocno nie poczułam piękna "NIE".
Jestem spokojniejsza. Nie muszę mieć metody. Dzieci nie potrzebują metody. Potrzebują mnie. Żadna wielka rewelacja, stara prawda, ale na nowo odkryta. Jestem z nimi w relacji. Nie mogę karać kogoś, kto ma równą ze mną godność. Mogę się drzeć, ale wtedy jasno wiemy, że to moja słabość i moja odpowiedzialność. Jeśli krzyczę, to na prawdę nie ma to nic wspólnego z dziećmi. Ma ze mną.
Nie potrzebuję poczucia winy. Ono tylko powoduje ,że się bronię, motam, atakuję...że widzę siebie a nie drugą osobę. Poczucie winy zaciemnia obraz, wykrzywia perspektywę.
Poczucie własnej wartości jest mocno związane z poczuciem "kim jestem". Badam to. Co lubię? Lubię to, a nie tamto. I już. To ja. To ani złe ani dobre, taka jestem. Poznaję siebie i robię to z akceptacją. Poznaję moje dzieci, tych kosmitów małych i ciekawi mnie ich perspektywa. Zgadzam się na ich odmienność. To najlepsze co może być. Ćwiczę język osobisty.
Ćwiczę dyscyplinę.
Ćwiczę uważność.
Ćwiczę decydowanie.
I mam zaufanie do tego co będzie.
PS. Tak, było warto pójść na najdroższy kurs w mieście, hahaha, nawet "TYLKO" dla siebie. Dam znać jak w końcu się zbiorę i zrobię seminarium inspirujące. W pełni legalnie dopiero po październiku, kiedy będzie drugi moduł. Mam poczucie, że ta wiedza daje ulgę. Ludziom, światu. Na prawdę "inspiruje", bo nie jest zestawem reguł, ale otwarciem oczu i zaproszeniem do wędrówki dalej, i dalej. Można zacząć w każdym momencie, końca nie widać:)

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dziękuję Kasiu w swoim imieniu za ten wpis... Ja na razie czytam, czytam Juula choć przyznam, że muszę przetrawiać te słowa - pewnie bezpośredni kontakt i inspiracja na kursie działa szybciej, jaśniej, jest wyjaśnione....Jednakże wiele rzeczy jest w nas i jeśli poddamy się intuicji połączonej ze spokojem to ta wiedza się odkrywa samoistnie...ale ćwiczenie cierpliwości jest wciąż przede mną, długa droga...:-))
MARILIOP